czwartek, 23 lipca 2009

Dzień dwudziesty. Smutek

Znasz li ten stan?

Są takie momenty - czasem chwile, czasem godziny, czasem dni i miesiące - kiedy czujemy się nikim. Czujemy się nikim tak bardzo, że nikim się stajemy. Chleb zawsze wtedy spada masłem na dół, zimna herbata parzy nam wargi, słońce jest nieprzyjemnie gorące, a ludzie wyglądają, jakby zapomnieli, co to uśmiech. Ten stan, kiedy nie dociera do nas nic, żadne argumenty, słowa pocieszenia, kiedy każdy dobry gest ma drugie dno, kiedy każde życzliwe zdanie zmienia się w okrutne szyderstwo.

Nazywamy to różnie: chandra, zły dzień, depresja... Czasem staramy się wytłumaczyć, usprawiedliwić, czasami mamy głęboko w dupie to, co o nas myślą nawet najbliżsi nam ludzie. Czasem wiemy doskonale, że ranimy, że zasmucamy, staramy się z całych sił to naprawić, często wbrew sobie, nie wychodzi, jest coraz gorzej, świat staje okoniem, gardło ściska mieszanka wstydu i złości, uciekamy w głąb siebie, znikamy. Przecież cały świat widzi, jacy jesteśmy źli, jacy beznadziejni, nie ma w nas nic dobrego, a nawet jeśli, to za mało, za mało... Chore ambicje wygrywają żałobnego marsza na strunach nerwów, twarz wykrzywia grymas, którego nawet mimo najszczerszych chęci nikt nie uzna za uśmiech, ramiona się garbią, głowa pochyla... Rozpaczliwie szukamy bliskości, choć ta bliskość nas mierzi i irytuje. A im bardziej odpychamy świat od siebie, tym bardziej odrażający staje się nasz obraz w zwierciadle własnych wyobrażeń.

Przecież ja nie zasługuję na szczęście, przecież inni są o tyle lepsi, oni umieją to, umieją tamto, mają dopiero tak mało lat, jestem już stary i nic nie osiągnąłem, nic nie umiem, nic nie wiem, nic. Jedno wielkie, smutne, przeciętne NIC.

I pławimy się w tej nicości, napawamy się nią, rozkoszujemy. Szukamy potwierdzenia naszej przeciętności w każdej napotkanej twarzy, w każdym geście, śledzimy sukcesy innych tylko po to, by po raz kolejny powiedzieć sobie "ja tak nie potrafię". Uciekamy w ból, cierpienie, okaleczamy nasze dusze i ciała, bo przecież tylko na to zasługujemy, tylko to nam się należy, nic więcej, znowu NIC.

I nie wierzymy w to słońce, które uparcie wstaje każdego ranka, choćby raziło nasze oczy blaskiem nadziei. Na szczęście słońce ma w nosie każdego z nas, smutnego i wesołego, dobrego i złego, miernego i wielkiego. I i tak wzejdzie, choćbyśmy nie wiem jak tego nie chcieli. A my, prędzej czy później, ogrzejemy się w jego cieple. I znów będziemy KIMŚ. Dla innych, dla kogoś, dla siebie.

6 komentarzy:

  1. uuuuuuu!!!! coś się dzieje złego, a mnie nie ma. to znak, że pora wracać z wakacji!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic się nie dzieje, nie martw się i wypoczywaj. A wrócić i tak niedługo wrócisz i dobrze, bo się stęskniliśmy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera, mam doła. Tekst w sam raz na dzisiaj. W sumie dla mnie uniwersalny. Trochę to dziwne bo w końcu tyś facet, ja baba. Hm... ostatnio znajduję tu coś dla siebie. Może nie zawsze skomentuję ale na to zawsze jest czas. Ja tu jeszcze wrócę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Facet, baba, czarny, biały, heteryk, gej. To przecież tylko szufladki, zostawmy je otwarte, niech się przewietrzą, przemieszają, przesiąkną sobą.
    PS Ja czytam też, próbuję Cię ogarnąć. Kiedyś coś napiszę, na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  5. Geje są mi obojętni, heretycy (to chyba słowny atawizm - są jeszcze tacy?) również. Jestem neutralna do wszystkich bo jeszcze nic mi nie zrobili. Ludź to ludź. A z ogarnięciem możesz mieć kłopot, bom duża:) ale... czytaj, tylko weź weź lek na niestrawność - emocjonalny chimeryzm może być wkurzający.

    OdpowiedzUsuń
  6. Od czasu do czasu lubię wyzwania, więc Twoja wielkość ;-) mi niestraszna.
    A że dziwak ze mnie i lubię emocje - moje, cudze - więc żaden lek nie będzie mi potrzebny. Może tylko troszkę czasu. Tylko pisz dalej :-)
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń

Parę słów na temat krów: