wtorek, 29 grudnia 2009

Fizolo... filizo... fozilo... przemyślenia będą!

Naiwny jestem.
Czytam sobie różne takie. Blogi, wypociny pseudointelektualnych, pseudowyzwolonych pseudokobiet i pseudomężczyzn.
Dziś przeczytałem, że nie można bez zdrady. Ba, wręcz nie wolno. Bo bez zdrady to nuda, bo bez zdrady to obciach, bo każdy wszędzie zdradza i to dobrze, bo czasy takie, a wódka droga. Bo w 2-3 lata miłość się wypala, a potem już tylko monotonia. Bo jak tu się kochać, kiedy piniądze, dzieci i brudne pieluchy, codzienność i szary świt.
Widno dla niektórych miłość to zakochanie. Potrwa tydzień, miesiąc, rok, a potem następny, następna, bo nowe, fajne i w ogóle. Łatwo tak i całkiem prosto oraz słusznie - po co się nudzić, męczyć, po co tworzyć, skoro można przeżywać? "Ale ten czas zapierdala" powiedział pijak, patrząc na wentylator.
Wystarczy mi, że płynie, tak normalnie, swoim tempem, sekunda w sekundę. Nie spieszy mi się aż tak bardzo, mogę poczekać, choć cierpliwości we mnie niewiele. Poczekać na te nudne chwile, na ten dom własny, na te dziecięce pieluchy, na te Święta wspólne, na smutki i kłótnie też. Święta notabene piękne latoś były, nie pamiętam tak pięknych, choć zwykłe, choć nie Seszele, tylko rodzinnie, tak spokojnie, nudno.
A rano w Wigilię były placki z jabłkiem, o takie:

Bardzo świątecznie się zrobiło, domowo jakoś tak, miłośnie.

Z innej beczki - w Art dzisiaj byliśmy. W nowym, lepszym (jak to kiedyś w reklamach stało) Art - ładnie tam i miło. Klub pełną gębą, a i gęby Agi i Marcina uśmiechnięte jakby, dobrze popatrzeć. Kawa obowiązkowa, opowieści różnej treści, z najlepszą o golasku na podwórku włącznie :-)

A we wtorek u pani dochtór. Dzieciok ma już ponad 4 cm (teraz już pewnie ponad 5) i wygląda jak obcy. Zdjęcie dam, jak aparatem zeskanuję. W każdym razie ma dwie ręce, dwie nogi (nie da się ukryć - wreszcie zrobiliśmy coś, co je ma) oraz głowę w klasycznym kształcie aliena, z wielkimi oczodołami. Wykapany tatuś :-P

Rodzinka obraża się nieco o zaproszenia na ślub. Bo ten dostał wcześniej, a tu jeszcze nie dzwoniliśmy, może nie chcemy zaprosić, to my nie przyjdziemy, to ja nie wiem, czy czas będzie, tak późno zawiadamiacie! A idźta w cholerę, ślub jest dla nas, przyjdzie, kto będzie miał ochotę cieszyć się razem z nami. W końcu jest jeszcze kupa czasu do 16 stycznia :-P

I tym optymistycznym kończę i do swojego szczęścia idę się przytulić, o poduszkę powalczyć. Dobranoc, a jakbyśmy się nie czytali, to szczęśliwego 2010-go!

wtorek, 15 grudnia 2009

Choinka!

Dawno jakoś nic nie pisałem. Brak weny, brak chęci, brak czasu, ale nadrabiam niniejszym.

Najsampierw troszkę pomarudzę na urzędników i im podobne kreatury. Wiadomo nie od dziś, że dziwny ten gatunek stworzony został tylko i jedynie po to, by za pieniądze podatników nie robić nic (wersja optymistyczna) lub pieprzyć w sensie całkowicie aseksualnym wszystko, co się da. Dotyka mnie to od jakiegoś czasu (dla niewtajemniczonych: usiłuję już długo-długo uruchomić restaurację ciasną, ale własną), dziś dotknęło mnie po raz kolejny. W szczegóły nie będę się wdawał, powiem wam tylko kochane urzedasy: a ch.. wam w d..ę! Ja tu na deszczu, wilki jakieś... ale ja i tak dam radę, a jak się któryś z was u mnie pojawi, to osobiście dodam specjalną wkładkę do dania :-P

I tyle marudzenia. Poza tym wszystko postępowo, ciąża ciąży, Gosia śpi lub Ją mdli, czyli prawidłowo jest. Co nie znaczy, że Jej lekko, objawy ma wszystkie upierdliwe, wyrazy współczucia przesyłam nie tylko drogą ową. Tak, czy inaczej, potomek się rozwija i już nawet brzuszek mojego Szczęścia zaokrąglił się, coby nie mówić, wielce apetycznie :-)
Moje Słońce naprawdę kofana jest. Nie śpi w nocy, więc poranki witają mnie śniadaniem do łóżka i kawką. Nie da się ukryć, że widok półnagiej bogini serwującej rożnorakie pyszności o godzinie 9 lub 10 rano jest tym, co Michały lubią najbardziej :-)

A w ubiegły weekend doszło do spotkania na szczycie, czyli teściowie kontra świekrowie[*] cz. I, czyli When daddy met daddy and mommy met mommy. Było niezwykle sympatycznie, wylewnie i polewnie po stronie tatusiów, czyli dziadków in spe i rozmownie und elegancko po stronie babć in spe. A w oku cyklonu, z przerażeniem w oku, mając na wszystko oko siedzieli rodzice in spe, czyli my. Tradycyjne, maksimum 2-godzinne spotkanie trwało godzin pięć i zakończyło się obietnicą rewanżu (czyli będzie sequel) oraz misiem w wykonaniu dziadków in spe, przy czym ze względu na pokaźne mięśnie piwne, ledwie im rąk do obejmowania wystarczyło ;-)

[*] pojęcia nie mam, które jest które...


Nasze koty wciąż to zdrowe, to chore, co nie przeszkadza im broić, a już na pewno w żaden sposób nie utrudnia zajmowania strategicznych pozycji w mieszkaniu. I tak na przykład poranna sesja komputerowa zaczyna się od zgonienia kotów, zgodnie wylegujących się na moim prezesowskim fotelu, o tak:

Poza tym Foch upodobał sobie następujące miejsca: wanna (w pozycjach różnych, głównie chodzącej), umywalka (w pozycji leżącej, wpatrując się w kąpiącego się), zasłona (w pozycji wiszącej). Frida natomiast coraz częściej się do nas przymila, co wynika z prostego faktu, że coraz częściej jest głodna. I jak tu ich nie fochać?

Acha, kupiliśmy choinkę.

niedziela, 15 listopada 2009

Love and marriage

Love and marriage, love and marriage
Go together like a horse and carriage
This I tell you brother
You can't have one without the other

Tak pięknie śpiewał kiedyś Franek Sinatra, znany także jako Al Bundy.
No to jest love i będzie marriage - wczoraj oficjalnie zaręczyliśmy się z Gosią :-D Wszystko odbyło się oczywiście w Art Caffe - bo gdzieżby indziej?!

Dziękujemy wszystkim za gratulacje, miłe słowa i sympatyczny wielce wieczór, Marcinowi za pyszne szampańskie koktajle, a państwu Gardyjan... no, Wy już wiecie za co ;-)

Happiness is easy, U know.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Przemyślenia tatusia in spe, odcinek I

Uprzedzam: będzie na poważnie, choć niesmutno. Osoby wrażliwe proszone są o zażycie podwójnej dawki trójpatetinu antymelancholiny. Wstrząsnąć przed użyciem. Spalić przed przeczytaniem. Jedziemy!

W życiu każdego człowieka przychodzi czas, kiedy musi uwolnić się od cyca matki i zacząć żyć własnym życiem. To zdanie nie ma wiele wspólnego z dalszą częścią tekstu, ale nie mogłem się powstrzymać.

Otóż, Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy i ci z Was, którzy nie umieją czytać i tylko oglądają obrazki (nie będę przepraszał, że jest ich tak mało, bo i tak przeprosin nie zdołacie przeczytać), otóż, Wy wszyscy którzy tu zaglądacie regularnie i Wy, którzy trafiliście tu przypadkowo, otóż, Wy, którzy mnie lubicie i czekacie na dobre wieści i Wy, którzy macie ciągle nadzieję, że podwinie mi się noga, otóż zapomniałem już, o czym myślałem na początku tego zdania, ale za to udało mi się umieścić zdumiewająco dużą liczbę przecinków, w tym co najmniej 30%, jak nie więcej, nadprogramowych.

Ale o czym to ja... Acha, już wiem.

Otóż zaprawdę powiadam Wam... a właściwie, to piszę Wam, niezbadane są wyroki boskie (co prawda w boga nie wierzę, ale ostatnio na imprezie przyznał mi się, że wcale mu to nie przeszkadza i nawet mnie lubi). Niezbadaność wyroków boskich nie wynika, wbrew pozorom, z zasady nieoznaczoności Heisenberga, nie podlega trzeciej zasadzie dynamiki i nie pasuje do teorii względności. Niezbadaność po prostu jest i już, a jak się komuś nie podoba, to wypad z baru, który notabene został wzięty, jak informuje pan Zagłoba.

W czym się owa niezbadaność przejawiła w moim skromnym przypadku? Ano ci z Was, którzy mnie znają chwilę dłużej pamiętają doskonale, że dzieci mieć nie chciałem. Nie to, żeby nigdy, z zasady i w ogóle. Nie to, żebym nie lubił, dobrze przyprawione i z grilla smakują naprawdę wyśmienicie, ale wonczas, natenczas i Wojski. Otóż [słowo "otóż", jak się zapewne domyśliliście, jest sponsorem dzisiejszego odcinka], otóż nadejszła wiekopomna chwila, kiedy nadejszła wiekopomna zmiana i w czwartej od lewej komórce drugiego rzędu ósmej warstwy lewej półkuli mojego mózgu pojawiła się nieśmiała, mocno zarumieniona myśl, że może jednak. Żeby nie wdawać się w szczegóły i nie zanudzać Was zbytnio, moi drodzy goście, myśl ta została wcielona w czyn za pomocą wielu przyjemnych chwil ciężkiej pracy, która zaowocowała tym, co możecie zobaczyć poniżej, czyli pojawieniem się drugich pasków na tych śmiesznych plastikowych ustrojstwach, na które się sika (nie, nie chodzi mi o deskę klozetową!). I wiecie co?

Okazało się, że latanie wcale nie jest takie trudne.

niedziela, 11 października 2009

Post scriptum

Obcy

Podajesz rękę ludziom
Szorujesz długo, by zmyć brud
Wciąż maski, fałsz i drwiny
Obojętności gorzki smród

To nie Twój świat, Człowieku
Choć tworzysz go każdego dnia
Chcesz uciec w zapomnienie
Chcesz wreszcie znaleźć swoje "ja"

Daremny trud, nie próbuj
Wiesz, że tak samo wszędzie jest
Twa śmierć tu nic nie znaczy
Żałosny, śmieszny, pusty gest

Tak bardzo pragniesz słońca
By ogrzać w cieple serce swe
Tak bardzo chciałbyś wierzyć
Że w końcu ktoś zrozumie Cię

Lecz ludzie Cię mijają
I pada znów jesienny deszcz
Nie znajdziesz w nim Człowieka
Tak dobrze przecież o tym wiesz

Więc żyj tym życiem pustym
I sięgaj do kieliszka dna
Aż w żarze papierosa
Wypali się ostatnia łza



Łza, której ktoś nie potrafił powstrzymać, chwila dziwnej ciszy, kiedy niespodziewanie wrócisz, oschłość w miejsce serdeczności, wykręty w miejsce prawdy, złamane obietnice. Nie zapominam takich rzeczy. Nigdy.

poniedziałek, 21 września 2009

Trzy osiem el

Czasami jestem za stary. Za stary, by po raz kolejny, codziennie zaczynać coś od nowa. Bo świat znów rzuca kłody, bo świat znów staje okoniem, bo świat znów straszy marą senną, bo świat znów kusi kolejnym mirażem szczęścia.
Nie jestem na to gotowy. Nie czuję się na siłach żyć w wieku zawałowym, przeraża mnie fakt, że za 12 lat będę miał już "5" z przodu, nie radzę sobie ze zmęczeniem i zniechęceniem, brakuje mi optymizmu. Ja wiem, są ludzie starsi, pełni energii, zapału, pomysłów, chęci do życia. Ja, mimo całego szczęścia, w którym się pławię, czuję się czasem bardzo, bardzo staro.
W głowie rodzą się myśli, niedobre myśli, niemiłe, nieładne, źle uczesane i ubrane zupełnie bez gustu. Biorę miotłę i zamiatam, zamiatam, zamiatam, ale zawsze gdzieś ziarenko, zawsze gdzieś źdźbło i potem rośnie i rośnie, aż obrodzi kolejnymi złymi myślami. Ręce już zmęczone, oczy nie widzą jak kiedyś, coraz więcej tych ziaren, coraz częściej kiełkują, coraz wyżej się pną.
To tylko momenty, na razie. Jak dłużyzny w filmie o kiepskim scenariuszu, trzeba tylko przeczekać, znów zacznie się akcja. Ale czasem nie ma akcji, są reklamy, ułudy życia pięknego i kolorowego, kłamliwe obietnice czegoś, co nigdy się nie zdarza.
Mam ochotę narzygać na lustro.

"Ikar"

Jesienny poranek
Człowiek na ulicy
Aureola słońca w jego włosach
Rozchylił poły płaszcza
Podniósł głowę
I w mgnieniu oka stał się piękny
Dumny i pewny siebie
Przyspieszył kroku
Jak olbrzym górował nad tłumem
Jak gwiazdor rozdawał uśmiechy
Wtedy grymas na twarzy
Wtedy przełknięta z trudem łza
Zgarbił się
I zniknął w tłumie
Jeden z wielu
Jeden z nas
Jeszcze jeden Nikt

(październik 2008)


Edit z dnia następnego:

Gosiu, dziękuję Ci za siłę, którą daje mi Twoja obecność, całą siłę tego świata.
Aga, Marcin, dzięki za optymizm i słowa zachęty. Mam nadzieję, że zarówno Wam, jak i nam uda się przezwyciężyć trudności i osiągnąć sukces, jaki bez wątpienia nam się należy ;-)

wtorek, 15 września 2009

Mamy Focha

Od 4 dni mamy Focha. Foch jest bardzo groźny, szczególnie dla Fridy. Frida jest zdziwiona i czasami rośnie w futrze, głównie w okolicach ogona. Ostatnio często bywa w stanie wskazującym. Na wzmożoną czujność. Albowiem (czyż nie piękne to słowo?) Foch atakuje z Nienacka. A propos, wiecie, że do Nienacka nie prowadzi żadna droga? Wszystkie są jednokierunkowe i wiodą od tej pięknej miejscowości (ponoć, bo nikt w niej nie był) do różnych zaskakujących punktów w naszym życiu.
Ale miało być o Fochu, kajam się. Foch, jaki jest, każdy widzi. Poniżej widzi:




Foch jest, a raczej był, mocno zamieszkany, głownie przez przyjezdnych z Pchłowa i Świerzbini. Na szczęście pewien spec od stworzeń fochopodobnych mocno zagęścił foszą atmosferę i jest spora szansa, że Foch nieco opustoszał. Oczywiście niechciani mieszkańcy nie przeszkadzali Fochowi w niczym, a już najmniej w: jedzeniu, spaniu, denerwowaniu Fridy, sraniu (jeżu, jak śmierdząco!), sikaniu, zabawie, spaniu, spadaniu, spaniu podczas spadania, wchodzeniu na brzuchy i szafki, spaniu...
Tak po prawdzie, to wiele więcej Foch nie robi. Ostatnio koncentruje się (jak nie śpi) na wkurzaniu Fridy. Wkurzanie Fridy wygląda tak:





Frida natenczas chwyta na taśmie przypięty
Swój róg bawoli, długi, centkowany, kręty
I syczy, i syczy. W węża się zamienia
Lecz Foch nie reaguje, jakby byl z kamienia

Więc Frida już inną taktykę wybiera
Swą wagą do podłogi malucha przypiera
Lecz on niewzruszony, szybko się wywija
I znów od początku leci kołomyja

Chcecie wierzcie lub nie wierzcie
Ale ja wam powiem przecie
Jak to się szybko nie skończy
U wariatów mnie znajdziecie...

I tak wyglądają początki. A ciągi dalsze nastąpią. Albo nie.

poniedziałek, 7 września 2009

Brahmaputra

Doganiam sam siebie
Słyszę częstotliwość prądu w przewodach
Jakby motocykl odjeżdżał sprzed okna
Na dźwięk słowa "żarcie" się rozdygotałem

Można zapytać: hę?
Stary kot miał/u myszkę?
To przecież jakby facet
Zamiast fiuta miał cipkę!

Ja zemstą nie dysząc połykam żołędzie
A smród dookoła mnie mniejszy i mniejszy
Co będzie to będzie to tępe narzędzie
I Niemen się staje dla mnie dziwniejszy

sobota, 29 sierpnia 2009

Pudelek

Z łódzkiego Zoo uciekł gepard. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że razem z gepardem uciekł Korzeniowski ((c) M. Matraszek). To jeszcze zapewne nie budzi Państwa zdumienia, dopóki nie uświadomicie sobie faktu, że w jednym momencie uciekły najszybszy i najbardziej wytrzymały ssak na świecie. Dziwne, prawda? A zdziwienie może prowadzić do wielu niebezpiecznych chorób... Taaaaak? To dziwne...
Anyway, jak mawiają Holenderczycy, o ile oczywiście znają suahili. Ową brawurową ucieczkę widzieli i słyszeli wiarygodni świadkowie. Jak powiedział nam jeden z nich, Hieronim Małolepszy, znany w okolicy niemowa, jego przyjaciel, Alojzy Frendzel, cierpiący na całkowity zanik słuchu słyszał wyraźnie, jak tuż po przeskoczeniu ogrodzenia Korzeniowski namówił geparda do zmylenia śladów słowami "Ty, gepard, rozdzielmy się".
Taktyka ta przyniosła skutek, ale zaledwie połowiczny. Geparda ujęto po kilku godzinach, kiedy posilał się resztkami z grilla, urządzonego przez prezydenta Kropiwnickiego, wystarczającymi do wyżywienia średniej wielkości kraju afrykańskiego przez 4 miesiące. Niesprawdzeni pod kątem wiarygodności świadkowie (a dokładnie Rada Nadzorcza TVP) twierdzą uparcie, że Korzeniowskiego widziano w redakcji sportowej Telewizji Polskiej. Jednakże ze względu na fakt, iż informacje z tych źródeł wody niepitnej już wielokrotnie okazywały się żądnymi rozgłosu plotkami, odrzucamy je jako niezorganizowane.
Zatem reasumując powyższe ergo, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie cokolwiek widział cokolwiek wie o miejscu pobytu niejakiego Korzeniowskiego proszony jest o naklejenie plakatu z tą informacją na słupie przy skrzyżowaniu ulic Pozornej i Nieszkodliwej.

Z góry dziękujemy - zrozpaczona nałożnica i jej tchórzofretka.

PS
Wszelkie podobieństwo do osób, zwierząt i rzeczy faktycznie egzystujących na tym pięknym świecie nie ucierpiało podczas kręcenia tego filmu. Honorowych dawców krwi prosimy o nieskładanie kondolencji.

piątek, 21 sierpnia 2009

Little earthquakes

W życiu zdarzają się rzeczy wielkie, ważne, rzadkie. Takie, o których pamięta się długo, o których się dyskutuje, myśli. Aksamitne rewolucje, wielkie zbrodnie, narodziny dziecka, śmierć bliskiej osoby. Ale bywa i tak, że drobiazg potrafi całkowicie zmienić nasz światopogląd, przewartościować nasze podejście do życia, odmienić spojrzenie na sprawy minione.

Takie drobiazgi nazywam małymi cudami. To nie są rzeczy, o których pamięta się latami, o których opowiada się z wypiekami na twarzy. To sytuacje pozornie nieistotne, bez większego znaczenia, często niemal codzienne, nudne. A jednak dzięki nim wykonujemy kolejny, duży krok na drodze życia.

Wczoraj zdarzył mi się taki mały cud. Dziękuję, Kochanie!

niedziela, 16 sierpnia 2009

Tłumaczenia frywolne: Don't worry, be happy

Oto moja mała piosenka,
Trochę chujowa i w tekście cienka
Nie martw się, bądź szczęśliwa!
W każdym życiu są jakieś kłopoty
Napieprza serce lub od chuja roboty
Więc nie martw się, bądź szczęśliwa

Nie masz gdzie położyć głowy
Bo ktoś rozjebał Ci łóżko do połowy?
Nie martw się, bądź szczęśliwa!
Za dom niepopłacone rachunki
I przeprowadziłaś się do ćpunki?
Nie martw się, bądź szczęśliwa!

Popatrz na mnie, jestem szczęśliwy
Masz, to mój numer: 123456789
Jak będziesz smutna, zadzwoń
A ja Cię pocieszę

Nie masz kasy, a piwo się skończyło
Uśmiech ni chuja nie wchodzi na ryło
Ale nie martw się, bądź szczęśliwa!
Bo kiedy się martwisz, buźka Ci się krzywi
I wszyscy dookoła są zajebiście nieszczęśliwi
Więc nie martw się, bądź szczęśliwa!

To właśnie moja piosenka
Napisałem ją, bo ja nie pękam
Nie martw się, bądź szczęśliwa!
Posłuchaj mnie, do jasnej cholery!
Trzeba mieć twardą dupę i mocne plery
Więc nie martw się, bądź szczęśliwa!

(fiu fiu-fiu fiu-fiu-fiu-fiu fiu-fiu fiu)


I oczywiście oryginał:

Here is a little song I wrote
You might want to sing it note for note
Don't worry be happy
In every life we have some trouble
When you worry you make it double
Don't worry, be happy

Ain't got no place to lay your head
Somebody came and took your bed
Don't worry, be happy
The land lord say your rent is late
He may have to litigate
Don't worry, be happy

Lood at me I am happy
Don't worry, be happy
Here I give you my phone number
When you worry call me
I make you happy
Don't worry, be happy

Ain't got no cash, ain't got no style
Ain't got not girl to make you smile
But don't worry be happy
Cause when you worry
Your face will frown
And that will bring everybody down
So don't worry, be happy (now)

There is this little song I wrote
I hope you learn it note for note
Like good little children
Don't worry, be happy
Listen to what I say
In your life expect some trouble
But when you worry
You make it double
Don't worry, be happy

Don't worry don't do it, be happy
Put a smile on your face
Don't bring everybody down like this
Don't worry, it will soon past
Whatever it is
Don't worry, be happy

sobota, 15 sierpnia 2009

Piątek, czternastego. A właściwie sobota

Bakłażan chodzi mi po głowie. Ponoć są dobre na cholesterol, cokolwiek do cholesterolu by to znaczyło. Pewnie dlatego nazywają je z angielskiego "eggplant". No roślina z jajami normalnie. Masz jaja, nie masz cholesterolu. I odwrotnie, nie masz cholesterolu, masz jaja.

Bakłażan chodzi mi po przełyku. Jego gruba skórka mile łechce moje ego, w końcu wszyscy byli zachwyceni (and the Oscar goes to...). Te łaskotki są jak małe trzęsienie ziemi, gdzieś tam odbijają się w mózgu, powodując lekki Meksyk. Bo to chyba w Meksyku są te trzęsienia, n'est-ce pas?

Bakłażan chodzi mi po żołądku. Popijam go krwawą maryśką domowej roboty. Pomidor rozmawia z bakłażanem na tematy filozoficzne i ogólnospołeczne. Pomidor stwierdził, że co piąty człowiek na ziemi jest Chińczykiem. Ene due like fake, wyszło na mnie. Jutro idę do chirurga plastycznego na zabieg uskośnienia oczu. Półdarmo, 10% płaci NFZ (pozdrowienia dla Marka!).

Bakłażan chodzi mi po jelicie grubym. Gaz, gaz, gaz na ulicach. Uciekajcie ludzie, albowiem nadchodzi apokalipsa!!! Heal the world, jak śpiewała niedawno zmarła piosenkarka, Michalina CórkaJacka. Pokój niech będzie jej duszy, a dwa pokoje z kuchnią dla każdego z przelecianych przez nią chłopców.



Bakłażan wdał się właśnie w gorącą dysputę z Domestosem. Pucek, this song is for you. I wanna know - have you ever seen teh shit talking to Domestos on a rainy day? Zapalam kolejnego papierosa, jest północ w mieście Aniołów. Moja miłość śpi. Moja miłość nigdy nie zasypia. Gruszki w popiele czekają na niedzielę. Powoli wstaje słońce. Sting się zsynchronizował. There's a blind man looking for a shadow of doubt, świetny tekst, szkoda, że nie mój. Ziemia się kręci i nadal jest płaska. Nie potrafię złożyć zdania złożonego, to takie złożone zajęcie jest. Czy wiecie, że czasownik na końcu jest charakterystyczny dla łaciny?


Aaaaaaapsik!!!

środa, 12 sierpnia 2009

End of the night

Brakuje mi niewinności. Na wszystko patrzę jakby cynicznie, z niedowierzaniem, bez ufności. No, może nie na wszystko, ale bardzo często zdarza mi się myśleć "co się za tym kryje". Kiedyś praktycznie zawsze zakładałem, że ludzie mają dobre intencje i, o dziwo, bardzo rzadko się zawodziłem. Teraz sytuacja się odwróciła - nie ufam, wietrzę podstęp i znów tak się składa, że miewam dość często rację. Sam nie wiem, czy to przypadek, czy zmieniają się ludzie, czy zmieniam się ja sam?

Ludzie ranią innych ludzi, ranią bliskich, najbliższych. Kłótnia, foch, niepotrzebna, głupia duma, nie zadzwonię, nie pierwszy, to ona, to on, winien, winna, winni. Bo przecież ja, ja ja jestem najważniejszy, moje jest najmojsze, najfajniejsze, a ty wypierdalaj!

Na szczęście jest jeszcze parę osób, którym ufać mogę i chcę. I jest osoba, której ufam bezgranicznie. Której zaufania nie chcę i nie mogę zawieść, której nie potrafiłbym ranić. Nie zawiodę i nie zranię, obiecuję.


(Te quiero, mi amor)

niedziela, 2 sierpnia 2009

Tłumaczenia frywolne: El cancion del mariachi

Jestem facet honorowy
Lecą na mnie białogłowy
Nigdy mi ich nie brakuje
Portfel także nie szwankuje

Zapierdalam se na koniu
po kurewsko pięknym błoniu
Nawet księżyc, no i gwiazdy
Nie spierdolą mi tej jazdy

Ajaj ja jaj, laska nebeska
Ajaj kochanie, dzisiaj na pieska

Lubię pograć na gitarze
O śpiewaniu także marzę
Lecz mój występ w karaoke
Wszystkim wyszedł lewym bokiem

Lubię walnąć se kielona
Jeśli wóda jest zmrożona
Nie pogardzę też tequilą
Sól, cytryna smak umilą

Ajaj ja jaj, laska nebeska
Ajaj kochanie, dzisiaj na pieska

Wersja słuchowa może będzie, jak się z Puckiem na wódę umówimy ;-)

Dla porównania - oryginał:

Soy un hombre muy honrado,
Que me gusta lo mejor
Las mujeres no me faltan,
Ni el dinero, ni el amor

Jineteando en mi caballo
Por la sierra yo me voy
Las estrellas y la luna
Ellas me dicen donde voy

Ay, ay, ay, ay,
Ay, ay mi amor
Ay, mi morena,
De mi corazon

Me gusta tocar guitarra
Me gusta cantar el sol
Mariachi me acompana
Cuando canto mi cancion

Me gusta tomar mis copas
Aguardiente es lo mejor
Tambien el tequila blanco
Con su sal le da sabor

Ay, ay, ay, ay
Ay, ay mi amor
Ay mi morena,
De mi corazon

środa, 29 lipca 2009

Stranger in a strange land

Czasem mam wrażenie, że połknąłem obcego i teraz to on rządzi tym, co czuję. Siedzi takie małe, zielone, o skurwiałym wyrazie mordy i ze złośliwym uśmieszkiem pociąga za sznurki - teraz będzie spokój, 5 minut, nie więcej, potem troszkę strachu, potem radość, chwilka obojętności, aaaaaaach, a teraz panika, minutkę, nie, nie, przynajmniej dwie, niech się głupek pomęczy!

Co mamy dzisiaj? Wtorek? Acha, no to ześlemy mu mały koszmarek, co też mogłoby go przestraszyć, ach, już wiem, no to lecimy z koksem, och och, jak fajnie się nagle wybudził, a jakie ma duże oczy, srać mu się chce, cycuś? No, teraz to już sobie nie pośpi, będzie się bał zasnąć, będzie się bał snów, będzie się bał, że to wróci, a pewnie, że wróci, już ja się o to postaram :->

Ech, frajerze, myślisz sobie, że jesteś niezależną, samorządną jednostką ludzką? Że myślisz mózgiem, że czujesz sercem, że masz jakąkolwiek kontrolę? He he he, głupiś i tyle! To ja trzymam w ręku wszystkie atuty, to ja sprawiam, że podskakujesz z radości, to ja każę ci marzyć o domu, rodzinie, szczęściu, a potem zsyłam ci strach, niepewność, koszmary. I wiesz co? Świetnie się przy tym bawię, no normalnie fun na maksa, głupawka jak po gandzi, tyle że przez cały czas, bez przerwy, ha ha ha i hi hi hi! :-D


Da się nad tym jakoś zapanować? Zoperować może, albo chociaż jakieś leki brać? Na alkohol odporny, owszem zalewa się, czka mi potem wewnętrznie i dokłada się do kaca, a jeszcze moralniaka wywoła, skurwiel ponury. Czasem się tętnem pobawi, puk puk puk puk puk, zapierdalaj serducho głupie i hoooooooooop, rollercoaster, w górę i w dół, od radości do samotności. A potem nic, pustka, bezsens przez chwilę, tuuum, tuuum, tuuum, bicie powoli zamiera i zimno, zimno tak...

Ja wiem, głupi jestem. I znam przyczyny, i znam skutki, i wiem, o co kaman w tym wszystkim. A może wcale nie wiem? Może już czas się leczyć?

Już czwarta rano. Pora spać. Przecież jutro kolejny szczęśliwy dzień, byle go nie spaprać. Dobranoc wszystkim, siusiu, paciorek, pocałujcie misia w dupę i spać! Ja chyba sobie tu zostanę, na jawie, zbyt pięknie tu, chociaż czasem strasznie też.

czwartek, 23 lipca 2009

Dzień dwudziesty. Smutek

Znasz li ten stan?

Są takie momenty - czasem chwile, czasem godziny, czasem dni i miesiące - kiedy czujemy się nikim. Czujemy się nikim tak bardzo, że nikim się stajemy. Chleb zawsze wtedy spada masłem na dół, zimna herbata parzy nam wargi, słońce jest nieprzyjemnie gorące, a ludzie wyglądają, jakby zapomnieli, co to uśmiech. Ten stan, kiedy nie dociera do nas nic, żadne argumenty, słowa pocieszenia, kiedy każdy dobry gest ma drugie dno, kiedy każde życzliwe zdanie zmienia się w okrutne szyderstwo.

Nazywamy to różnie: chandra, zły dzień, depresja... Czasem staramy się wytłumaczyć, usprawiedliwić, czasami mamy głęboko w dupie to, co o nas myślą nawet najbliżsi nam ludzie. Czasem wiemy doskonale, że ranimy, że zasmucamy, staramy się z całych sił to naprawić, często wbrew sobie, nie wychodzi, jest coraz gorzej, świat staje okoniem, gardło ściska mieszanka wstydu i złości, uciekamy w głąb siebie, znikamy. Przecież cały świat widzi, jacy jesteśmy źli, jacy beznadziejni, nie ma w nas nic dobrego, a nawet jeśli, to za mało, za mało... Chore ambicje wygrywają żałobnego marsza na strunach nerwów, twarz wykrzywia grymas, którego nawet mimo najszczerszych chęci nikt nie uzna za uśmiech, ramiona się garbią, głowa pochyla... Rozpaczliwie szukamy bliskości, choć ta bliskość nas mierzi i irytuje. A im bardziej odpychamy świat od siebie, tym bardziej odrażający staje się nasz obraz w zwierciadle własnych wyobrażeń.

Przecież ja nie zasługuję na szczęście, przecież inni są o tyle lepsi, oni umieją to, umieją tamto, mają dopiero tak mało lat, jestem już stary i nic nie osiągnąłem, nic nie umiem, nic nie wiem, nic. Jedno wielkie, smutne, przeciętne NIC.

I pławimy się w tej nicości, napawamy się nią, rozkoszujemy. Szukamy potwierdzenia naszej przeciętności w każdej napotkanej twarzy, w każdym geście, śledzimy sukcesy innych tylko po to, by po raz kolejny powiedzieć sobie "ja tak nie potrafię". Uciekamy w ból, cierpienie, okaleczamy nasze dusze i ciała, bo przecież tylko na to zasługujemy, tylko to nam się należy, nic więcej, znowu NIC.

I nie wierzymy w to słońce, które uparcie wstaje każdego ranka, choćby raziło nasze oczy blaskiem nadziei. Na szczęście słońce ma w nosie każdego z nas, smutnego i wesołego, dobrego i złego, miernego i wielkiego. I i tak wzejdzie, choćbyśmy nie wiem jak tego nie chcieli. A my, prędzej czy później, ogrzejemy się w jego cieple. I znów będziemy KIMŚ. Dla innych, dla kogoś, dla siebie.

czwartek, 16 lipca 2009

Fac te ipse felicem

Jestem szczęśliwy. Mam wszystko, czego mi trzeba, miłość, spokój, radość, odrobinę szaleństwa i odrobinę melancholii. Idealna mieszanka, dni nią przyprawione smakują lepiej i lepiej karmią duszę. Powoli stawiam fundamenty pod dom o ścianach tak grubych, że nie widać zza nich i nie słychać nienawiści, zazdrości, podłości i zawiści tych, którzy życzą mi... życzą nam jak najgorzej. Wiem, że zdążę przed zimą ludzkich serc, wiem, że zdążę przed mroźnymi wichrami zawistnych dusz. Wiem, że nigdy nie zbudowałbym tego domu sam i wiem, że dla samego siebie nie chciałbym go budować.

Jestem szczęśliwy, choć czasem wraca strach i czasem wraca smutek. Niech wracają! Niech szczypią w łokieć samozadowolenia, niech nie dają spocząć na laurach, nie pozwalają wpaść w pułapkę egoizmu. Niech każą rozmawiać, niech sprawią, że oczy zawsze będą czujne i w porę ujrzą niebezpieczeństwo. Niech nie pozwolą wtedy przemilczeć...

To miał być zupełnie inny wpis. O szaleństwie środowej nocy, o deszczu, o zmysłach, o pragnieniach, o spełnieniu. O marzeniach, których istnienia nawet nie podejrzewałem i o tym, że trzeba je realizować. Nie potrafię na razie o tym pisać tak, jakbym chciał. Może kiedyś. Teraz jestem szczęśliwy.

poniedziałek, 13 lipca 2009

Boję się

Dzisiaj się boję
Że ktoś
Lub coś
Że niepogoda, deszcz i słota
Że słońce zgaśnie
Że blask przeminie

Dzisiaj się boję
Że sen
Nie jawa
Że świat drwi ze mnie
Ułudą przepiękną
Marzeniem fałszywym

Dzisiaj się boję
Że czas
Że ludzie
Że bóg złośliwy
Raz klaśnie w dłonie
I pryśnie bańka

Dzisiaj się boję

piątek, 3 lipca 2009

Taka piosenka

W chuj nie dokończona


Zawiniłem, zawiniłem, zawiniłem
Napisałem, nabluźniłem, obraziłem
Nie mam szczęścia, ni miłości, ani kasy
Znów mnie ktoś usunął z naszej klasy!

Zawiniłem, zawiniłem, zawiniłem
Przecież zawsze złym człowiekiem w głębi byłem
Już nie będę miał wśród ludzi dobrej prasy
Bo ktoś znowu mnie usunął z naszej klasy!!!

Ach wróóóóóćcie te czasy
Kiedy nikt mnie nie usuwał z naszej klasy
Chciałbym szaans, choćby znikomych
Żeby nikt mnie nie usuwał ze znajomych

Wersja muzyczna a capella leży: tutaj

Teledysk wyprodukowany przez zajebistego DJ Pucka znajdziecie: tutaj

Obie wersje mają jedną podstawową wadę - mój wokal. Ale zawsze mogło być gorzej, mogłem przecież zaśpiewać ze sobą w duecie :-P

Tu tum!

Aloha!

czwartek, 2 lipca 2009

Michael Jackson nie żyje

Chujnia z grzybnią. Życie jest jednak bardziej popierdolone, niż mi się wydawało. Czy ktoś może mi powiedzieć, jak można odpocząć od życia, skoro ono nie chce odpocząć od nas? I ten czas. Zapierdala z prędkością wiatraka, aż wskazówki jęczą w wiecznym pościgu za uciekającą chwilą.

Słucham sobie happysad. Ktoś o nich powiedział, że do płyt powinni dołączać podręczny zestaw do harakiri. Coś w tym jest, jak powiedział złodziej, macając ręką w nocniku.

Tak bezsilni i bezradni wysyłamy SOS-y
Zanim wiatr, wiatr odnowy
Pourywa nam głowy

Zastanawiam się, czy mam tak wielkie serce, czy raczej dupę, w której mieści się tak wiele. Dookoła burza, pioruny napierdalają (Gośka, nie bój się!). Nie proście o sens, bo nie będzie Wam dany. Nie proście o logikę, to nauka głupców.

Nie tak
Bo nie wiadomo skąd zawieje wiatr
Nie wiadomo komu dzwony, komu wystrzały i tak
Nie wiadomo skąd zawieje wiatr
Nie wiadomo komu zima, komu upały i tak
I tak

Położyłem skarpetki na głowie.
Stąd mają dużo lepszy widok na katedrę Notre Maitre w Trein Dupain Aux Trottoir. Wydawały się zadowolone, aż jęknęły z rozkoszy ocierając się o łysinkę. Cóż, czasem mogę zrobić coś dla kogoś, choćbym nigdy nie był bezinteresowny.

Obojętne
Tak czy siak
Nieważne i tak ja
Jestem czysty jak łza

Umiecie czytać? To czytajcie! Nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nie poddawajcie się! Policja? Chuj w dupę policji! Sąsiedzi? Pierdolcie się sąsiedzi! Za głośno? Wsadźcie se zatyczki, najlepiej w dupę, to będziecie mieli trochę frajdy. Z czystej przyjemności złośliwości zazdrości niemożności odczuwania radości. Ale nie bój żaby, Freddy, w końcu

Damy radę ale
Trzymajmy się razem ale
Kochanie damy radę ale
Trzymajmy się razem

Bóg istnieje. Naprawdę. Wczoraj zapukał do moich drzwi i poprosił o drobne na suchy chleb dla konia. Nie zaprosiłem Go do środka, bo właśnie siedziałem na naszej klasie i nie chciałem, żeby mi przeszkadzał. "Spieprzaj dziadu" i poszedł sobie. Przykład idzie z góry, a ryba psuje się od głowy, bo zapomniałem włączyć lodówkę. Swoją drogą, skurwysyństwo jest jak wszechświat, nie dość, że nieskończone, to jeszcze bez przerwy się rozszerza.

Ludzi chcą usłyszeć wieści złe
Że nie mam co pić
Że spać nie mam gdzie
Że cały ten cholerny świat
Że cały ten cholerny świat
Wali mi się na grzbiet

Teksty wykursywione pochodzą od happysad. Teksty niewykursywione pochodzą z mojej chorej, pijanej, obolałej głowy. W sumie to cieszę się, że tego nikt nie czyta. Bo może w końcu ktoś domyśliłby się, jak bardzo jestem popierdolony.

I jeszcze wierszyk na dobranoc, właściwie już tradycyjnie:

Przesiewam przez palce czas
Chwytam piękniejsze chwile
Nie ma już, nie ma nas
Choć było nas aż tyle

Dziś lato tamtych dni
Śniegiem się już pokryło
Nie ma już, nie ma nas
Już wszystko się skończyło

Choć serce płacze wciąż
I wokół pełno wspomnień
Nie ma już, nie ma nas
Już wkrótce Cię zapomnę

Choć w myślach ciągle tkwisz
I twarz twą widzę wszędzie
Nie ma już, nie ma nas
I nigdy już nie będzie

środa, 24 czerwca 2009

Miłośćloveamourliebeamor



Miłość

Wyniki 1 - 10 spośród około 21,000,000 dla zapytania miłość

Amor
Wyniki 1 - 10 spośród około 194,000,000 dla zapytania amor

Love
Wyniki 1 - 10 spośród około 1,710,000,000 dla zapytania love


Prawie dwa miliardy wyników dla zapytania o miłość tylko w trzech językach. Uwielbiamy nadużywać tego słowa, nazywamy miłością zauroczenie, zakochanie, seks, nienawiść... Pijemy ją w drinkach, wdychamy razem z miejskimi spalinami, podcieramy sobie nią tyłek, wszytko w imię miłości, wszystko z miłością na ustach, bo przecież kocham cię, kocham bezgranicznie, kocham na zawsze, czyli co najmniej do przyszłego wtorku.

Gdyby ktoś mnie zapytał, czym jest miłość, odpowiedziałbym, że więzieniem. Bo nie ma miłości bez ograniczeń, bez krat, bez zakazów, bez pretensji. Been there, done that. Nie ma czegoś takiego, jak wolna miłość. O ile w ogóle miłość istnieje, jeśli istnieje coś poza chemią, a potem przywiązaniem, przyjaźnią, strachem...

Gdyby ktoś mnie zapytał, czym jest miłość, odpowiedziałbym, że bólem. Bólem codziennym, splecionym ze strachem, wijącym się z nim w konwulsjach uczucia. I tym najgorszym bólem, kiedy świat wybucha w jednej chwili i płonie krwistoczerwonym słowem "odchodzę". Ten ból zostawia blizny, które nigdy nie znikną.

Gdyby ktoś mnie zapytał, czym jest miłość, odpowiedziałbym, że strachem. Strachem nie tylko przed utratą tego, co najcenniejsze, nie tylko przed samotnością, która chowa się w ciemnych kątach mieszkania i raz na jakiś czas łapie za łydkę, by przypomnieć, że nadal jest tak blisko... Zwykłym, prozaicznym strachem, że nie nadążam, że nie jestem wystarczająco dobry, że ranię...

Gdyby ktoś mnie zapytał, czym jest miłość, odpowiedziałbym, że drzewem. Czasem piękną, wysoką topolą, smukłą i strzelistą, dotykającą nieba. Czasem przysadzistym dębem, z pniem grubym na kilometry, wiecznym i potężnym, choć brak w nim polotu i szaleństwa. Drzewem, które pielęgnujemy we dwoje codziennie, co noc, zawsze, podlewamy i nawozimy słowami, czynami, dotykiem i pocałunkiem. I wierzymy jak głupcy, że żadna wichura, żadne tornado nie wyrwie korzeni z ziemi, która jest naszą ziemią.

Gdyby ktoś mnie zapytał... na szczęście nikt nie pyta, bo każda z tych odpowiedzi oddzielnie i wszystkie razem nie oddają nawet w malutkiej części istoty tego czegoś, czym jest miłość, uczucia, które nie istnieje, a które tak bardzo chcemy przeżyć, lub umrzeć próbując. Rzućmy się więc jeszcze raz w wir miłości, naiwni jak dzieci, niewinni jak zakochani, rzućmy się i utońmy. Bo kocha się raz... potem drugi, i trzeci, i znów...



Drogi Czytelniku, który dotarłeś lub dotarłaś do końca tych bzdur - pozwól, że powitam Cię kieliszkiem staropolskiej gorzałki. Bowiem słowa, które tu znajdziesz, wychodzą spod palców ledwie trafiających w klawiaturę (dziękujmy bogom za korektę pisowni!), jako że wpisy w tym blogu będą miały tylko jedną wspólną cechę - stan nieważkości, w którym zostały skreślone.

A zatem Twoje zdrowie, miły wędrowcu, napij się ze mną, do dna! do dna! W końcu z kacem da się żyć, a nawet jeśli nie, to hokus-pokus i kaca nie ma. Prawda?

I jeszcze wierszyk na dobranoc:

Polecę do Ciebie
Niebem
Ziemią pobiegnę
Popłynę
Wodą, wodą

Wspomnieniem zaszumię
W głowie
Serce zakłuje
Radością
Wielką, wielką

Zasnę przy Tobie
Zaraz
Ciała zetknięte
Myślą
Jutro, świtem