środa, 29 lipca 2009

Stranger in a strange land

Czasem mam wrażenie, że połknąłem obcego i teraz to on rządzi tym, co czuję. Siedzi takie małe, zielone, o skurwiałym wyrazie mordy i ze złośliwym uśmieszkiem pociąga za sznurki - teraz będzie spokój, 5 minut, nie więcej, potem troszkę strachu, potem radość, chwilka obojętności, aaaaaaach, a teraz panika, minutkę, nie, nie, przynajmniej dwie, niech się głupek pomęczy!

Co mamy dzisiaj? Wtorek? Acha, no to ześlemy mu mały koszmarek, co też mogłoby go przestraszyć, ach, już wiem, no to lecimy z koksem, och och, jak fajnie się nagle wybudził, a jakie ma duże oczy, srać mu się chce, cycuś? No, teraz to już sobie nie pośpi, będzie się bał zasnąć, będzie się bał snów, będzie się bał, że to wróci, a pewnie, że wróci, już ja się o to postaram :->

Ech, frajerze, myślisz sobie, że jesteś niezależną, samorządną jednostką ludzką? Że myślisz mózgiem, że czujesz sercem, że masz jakąkolwiek kontrolę? He he he, głupiś i tyle! To ja trzymam w ręku wszystkie atuty, to ja sprawiam, że podskakujesz z radości, to ja każę ci marzyć o domu, rodzinie, szczęściu, a potem zsyłam ci strach, niepewność, koszmary. I wiesz co? Świetnie się przy tym bawię, no normalnie fun na maksa, głupawka jak po gandzi, tyle że przez cały czas, bez przerwy, ha ha ha i hi hi hi! :-D


Da się nad tym jakoś zapanować? Zoperować może, albo chociaż jakieś leki brać? Na alkohol odporny, owszem zalewa się, czka mi potem wewnętrznie i dokłada się do kaca, a jeszcze moralniaka wywoła, skurwiel ponury. Czasem się tętnem pobawi, puk puk puk puk puk, zapierdalaj serducho głupie i hoooooooooop, rollercoaster, w górę i w dół, od radości do samotności. A potem nic, pustka, bezsens przez chwilę, tuuum, tuuum, tuuum, bicie powoli zamiera i zimno, zimno tak...

Ja wiem, głupi jestem. I znam przyczyny, i znam skutki, i wiem, o co kaman w tym wszystkim. A może wcale nie wiem? Może już czas się leczyć?

Już czwarta rano. Pora spać. Przecież jutro kolejny szczęśliwy dzień, byle go nie spaprać. Dobranoc wszystkim, siusiu, paciorek, pocałujcie misia w dupę i spać! Ja chyba sobie tu zostanę, na jawie, zbyt pięknie tu, chociaż czasem strasznie też.

czwartek, 23 lipca 2009

Dzień dwudziesty. Smutek

Znasz li ten stan?

Są takie momenty - czasem chwile, czasem godziny, czasem dni i miesiące - kiedy czujemy się nikim. Czujemy się nikim tak bardzo, że nikim się stajemy. Chleb zawsze wtedy spada masłem na dół, zimna herbata parzy nam wargi, słońce jest nieprzyjemnie gorące, a ludzie wyglądają, jakby zapomnieli, co to uśmiech. Ten stan, kiedy nie dociera do nas nic, żadne argumenty, słowa pocieszenia, kiedy każdy dobry gest ma drugie dno, kiedy każde życzliwe zdanie zmienia się w okrutne szyderstwo.

Nazywamy to różnie: chandra, zły dzień, depresja... Czasem staramy się wytłumaczyć, usprawiedliwić, czasami mamy głęboko w dupie to, co o nas myślą nawet najbliżsi nam ludzie. Czasem wiemy doskonale, że ranimy, że zasmucamy, staramy się z całych sił to naprawić, często wbrew sobie, nie wychodzi, jest coraz gorzej, świat staje okoniem, gardło ściska mieszanka wstydu i złości, uciekamy w głąb siebie, znikamy. Przecież cały świat widzi, jacy jesteśmy źli, jacy beznadziejni, nie ma w nas nic dobrego, a nawet jeśli, to za mało, za mało... Chore ambicje wygrywają żałobnego marsza na strunach nerwów, twarz wykrzywia grymas, którego nawet mimo najszczerszych chęci nikt nie uzna za uśmiech, ramiona się garbią, głowa pochyla... Rozpaczliwie szukamy bliskości, choć ta bliskość nas mierzi i irytuje. A im bardziej odpychamy świat od siebie, tym bardziej odrażający staje się nasz obraz w zwierciadle własnych wyobrażeń.

Przecież ja nie zasługuję na szczęście, przecież inni są o tyle lepsi, oni umieją to, umieją tamto, mają dopiero tak mało lat, jestem już stary i nic nie osiągnąłem, nic nie umiem, nic nie wiem, nic. Jedno wielkie, smutne, przeciętne NIC.

I pławimy się w tej nicości, napawamy się nią, rozkoszujemy. Szukamy potwierdzenia naszej przeciętności w każdej napotkanej twarzy, w każdym geście, śledzimy sukcesy innych tylko po to, by po raz kolejny powiedzieć sobie "ja tak nie potrafię". Uciekamy w ból, cierpienie, okaleczamy nasze dusze i ciała, bo przecież tylko na to zasługujemy, tylko to nam się należy, nic więcej, znowu NIC.

I nie wierzymy w to słońce, które uparcie wstaje każdego ranka, choćby raziło nasze oczy blaskiem nadziei. Na szczęście słońce ma w nosie każdego z nas, smutnego i wesołego, dobrego i złego, miernego i wielkiego. I i tak wzejdzie, choćbyśmy nie wiem jak tego nie chcieli. A my, prędzej czy później, ogrzejemy się w jego cieple. I znów będziemy KIMŚ. Dla innych, dla kogoś, dla siebie.

czwartek, 16 lipca 2009

Fac te ipse felicem

Jestem szczęśliwy. Mam wszystko, czego mi trzeba, miłość, spokój, radość, odrobinę szaleństwa i odrobinę melancholii. Idealna mieszanka, dni nią przyprawione smakują lepiej i lepiej karmią duszę. Powoli stawiam fundamenty pod dom o ścianach tak grubych, że nie widać zza nich i nie słychać nienawiści, zazdrości, podłości i zawiści tych, którzy życzą mi... życzą nam jak najgorzej. Wiem, że zdążę przed zimą ludzkich serc, wiem, że zdążę przed mroźnymi wichrami zawistnych dusz. Wiem, że nigdy nie zbudowałbym tego domu sam i wiem, że dla samego siebie nie chciałbym go budować.

Jestem szczęśliwy, choć czasem wraca strach i czasem wraca smutek. Niech wracają! Niech szczypią w łokieć samozadowolenia, niech nie dają spocząć na laurach, nie pozwalają wpaść w pułapkę egoizmu. Niech każą rozmawiać, niech sprawią, że oczy zawsze będą czujne i w porę ujrzą niebezpieczeństwo. Niech nie pozwolą wtedy przemilczeć...

To miał być zupełnie inny wpis. O szaleństwie środowej nocy, o deszczu, o zmysłach, o pragnieniach, o spełnieniu. O marzeniach, których istnienia nawet nie podejrzewałem i o tym, że trzeba je realizować. Nie potrafię na razie o tym pisać tak, jakbym chciał. Może kiedyś. Teraz jestem szczęśliwy.

poniedziałek, 13 lipca 2009

Boję się

Dzisiaj się boję
Że ktoś
Lub coś
Że niepogoda, deszcz i słota
Że słońce zgaśnie
Że blask przeminie

Dzisiaj się boję
Że sen
Nie jawa
Że świat drwi ze mnie
Ułudą przepiękną
Marzeniem fałszywym

Dzisiaj się boję
Że czas
Że ludzie
Że bóg złośliwy
Raz klaśnie w dłonie
I pryśnie bańka

Dzisiaj się boję

piątek, 3 lipca 2009

Taka piosenka

W chuj nie dokończona


Zawiniłem, zawiniłem, zawiniłem
Napisałem, nabluźniłem, obraziłem
Nie mam szczęścia, ni miłości, ani kasy
Znów mnie ktoś usunął z naszej klasy!

Zawiniłem, zawiniłem, zawiniłem
Przecież zawsze złym człowiekiem w głębi byłem
Już nie będę miał wśród ludzi dobrej prasy
Bo ktoś znowu mnie usunął z naszej klasy!!!

Ach wróóóóóćcie te czasy
Kiedy nikt mnie nie usuwał z naszej klasy
Chciałbym szaans, choćby znikomych
Żeby nikt mnie nie usuwał ze znajomych

Wersja muzyczna a capella leży: tutaj

Teledysk wyprodukowany przez zajebistego DJ Pucka znajdziecie: tutaj

Obie wersje mają jedną podstawową wadę - mój wokal. Ale zawsze mogło być gorzej, mogłem przecież zaśpiewać ze sobą w duecie :-P

Tu tum!

Aloha!

czwartek, 2 lipca 2009

Michael Jackson nie żyje

Chujnia z grzybnią. Życie jest jednak bardziej popierdolone, niż mi się wydawało. Czy ktoś może mi powiedzieć, jak można odpocząć od życia, skoro ono nie chce odpocząć od nas? I ten czas. Zapierdala z prędkością wiatraka, aż wskazówki jęczą w wiecznym pościgu za uciekającą chwilą.

Słucham sobie happysad. Ktoś o nich powiedział, że do płyt powinni dołączać podręczny zestaw do harakiri. Coś w tym jest, jak powiedział złodziej, macając ręką w nocniku.

Tak bezsilni i bezradni wysyłamy SOS-y
Zanim wiatr, wiatr odnowy
Pourywa nam głowy

Zastanawiam się, czy mam tak wielkie serce, czy raczej dupę, w której mieści się tak wiele. Dookoła burza, pioruny napierdalają (Gośka, nie bój się!). Nie proście o sens, bo nie będzie Wam dany. Nie proście o logikę, to nauka głupców.

Nie tak
Bo nie wiadomo skąd zawieje wiatr
Nie wiadomo komu dzwony, komu wystrzały i tak
Nie wiadomo skąd zawieje wiatr
Nie wiadomo komu zima, komu upały i tak
I tak

Położyłem skarpetki na głowie.
Stąd mają dużo lepszy widok na katedrę Notre Maitre w Trein Dupain Aux Trottoir. Wydawały się zadowolone, aż jęknęły z rozkoszy ocierając się o łysinkę. Cóż, czasem mogę zrobić coś dla kogoś, choćbym nigdy nie był bezinteresowny.

Obojętne
Tak czy siak
Nieważne i tak ja
Jestem czysty jak łza

Umiecie czytać? To czytajcie! Nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nie poddawajcie się! Policja? Chuj w dupę policji! Sąsiedzi? Pierdolcie się sąsiedzi! Za głośno? Wsadźcie se zatyczki, najlepiej w dupę, to będziecie mieli trochę frajdy. Z czystej przyjemności złośliwości zazdrości niemożności odczuwania radości. Ale nie bój żaby, Freddy, w końcu

Damy radę ale
Trzymajmy się razem ale
Kochanie damy radę ale
Trzymajmy się razem

Bóg istnieje. Naprawdę. Wczoraj zapukał do moich drzwi i poprosił o drobne na suchy chleb dla konia. Nie zaprosiłem Go do środka, bo właśnie siedziałem na naszej klasie i nie chciałem, żeby mi przeszkadzał. "Spieprzaj dziadu" i poszedł sobie. Przykład idzie z góry, a ryba psuje się od głowy, bo zapomniałem włączyć lodówkę. Swoją drogą, skurwysyństwo jest jak wszechświat, nie dość, że nieskończone, to jeszcze bez przerwy się rozszerza.

Ludzi chcą usłyszeć wieści złe
Że nie mam co pić
Że spać nie mam gdzie
Że cały ten cholerny świat
Że cały ten cholerny świat
Wali mi się na grzbiet

Teksty wykursywione pochodzą od happysad. Teksty niewykursywione pochodzą z mojej chorej, pijanej, obolałej głowy. W sumie to cieszę się, że tego nikt nie czyta. Bo może w końcu ktoś domyśliłby się, jak bardzo jestem popierdolony.

I jeszcze wierszyk na dobranoc, właściwie już tradycyjnie:

Przesiewam przez palce czas
Chwytam piękniejsze chwile
Nie ma już, nie ma nas
Choć było nas aż tyle

Dziś lato tamtych dni
Śniegiem się już pokryło
Nie ma już, nie ma nas
Już wszystko się skończyło

Choć serce płacze wciąż
I wokół pełno wspomnień
Nie ma już, nie ma nas
Już wkrótce Cię zapomnę

Choć w myślach ciągle tkwisz
I twarz twą widzę wszędzie
Nie ma już, nie ma nas
I nigdy już nie będzie