niedziela, 1 sierpnia 2010

Spacer

Poszliśmy dziś z Elżbietą Anną na spacer. Nasz pierwszy, taki niedługi, niedaleki, wspaniały spacer. Pogoda akuratna, ani za ciepło, ani za zimno, ani nie pada, ani słońca za dużo. I Eli też, nie tylko ani.
Już pod naszym "blokiem" wypinaliśmy piersi i nie tylko, dumni jak paw i pawica ze swojej latorośli (no wiem, stylistycznie to zdanie leży i kwiczy):


A potem wąską ścieżką wzdłuż torów, nóżka za nóżką, kółko za kółkiem, powolutku odmierzaliśmy pierwsze nasze kroki z wózkiem:


by za jakiś czas zatrzymać się na małe co nieco:


chwileczkę sobie podumać nad marnością tego świata:


oraz porobić to, co Michały lubią nnnnno... może nie najbardziej, ale bardzo, czyli pofotografować:




a następnie, w pełni zadowolenia, wrócić do domciu :-)

W domach z betonu

Godzina 7. Minut 30. Niedziela. Ela, nakarmiona i odgazowana, zasnęła wreszcie snem istoty niewinnej. (Łup-łup-łup-łup-łup-łup-łup). Idę do kuchni. Łykam leki, żeby się jako-tako komponować ze społeczeństwem, popijam zimną zieloną Nestea (od jakiegoś czasu niesamowicie mi wchodzi), robię sobie coś w rodzaju śniadania. (Łup-łup-łup-łup-łup-łup-łup). Coś w rodzaju, bo średnio przytomny jestem, więc tylko gotowa sałatka i parówka - mniam.
Łup-łup-łup-łup-łup-łup-łup. Nie, to nie omamy ani reminiscencje któregoś z poprzednich wpisów. To naprawdę ktoś po sąsiedzku tłucze kotlety na obiad. Już od 35 minut. Musi ma dużą rodzinę. Albo tłucze na zapas. W niedzielę. O 7 rano. W wieżowcu. Oczywiście szanujemy chujka (albo pewnie raczej pizdkę).

Z innej beczki - przeczytałem niedawno, że rząd chce VAT podnieść. No ale przecież tylko o 1%, o jeden malutki procencik, czym jest ten jeden procent wobec wieczności czy nawet niedoborów kasy w kieszeniach polityków budżecie??? A zatem nasz kochany, demokratycznie wybrany, proeuropejski i progospodarczy rząd będzie uzdrawiał naszą kulejącą gospodarkę poprzez podnoszenie podatków, a nasz kochany, demokratycznie wybrany, proeuropejski i progospodarczy prezydent w razie czego im to klepnie. Tych państwa też szanujemy.

Poza tym przeczytałem, że siakaś tam nikomu do niczego niepotrzebna organizacja o akronimie KOPIPOL (chyba bez "KO" byłoby fajniej), a więc owa instytucja stojąca ponoć na straży tzw. praw autorskich postuluje zmuszenie (na drodze rozporządzenia) producentów aparatów fotograficznych do płacenia haraczu za potencjalną reprodukcję dzieł wiekopomnych i zapomnianych też przez tychże aparatów użytkowników tak, jak już to zrobili z np. producentami kserokopiarek. Bo przecież taki aparat fotograficzny, jak sama nazwa wskazuje, służy do kserowania książek. Taki Canon podobno już przymierza się do wprowadzenia tej funkcji w swojej nowej lustrzance profesjonalnej 1D Photocopy (sic!) Mark MCMLXX - wystarczy położyć książkę przed obiektywem, nacisnąć przycisk i sruuuuuuuuu! - kopia wykonana. Na razie co prawda nie rozwiązano problemu przewracania kartek, dlatego firma dołącza do każdego egzemplarza specjalnie tresowaną małpkę i zapas karmy na okres gwarancji.
Tak się zastanawiam, po jaki zwis męski ozdobny ja się tak przy tym legalu upieram? Przecież skoro ustawodawca (czy ktokolwiek inny) zakłada, że ja kradł będę, to chyba nawet powinienem, prawda? A kasy z tego haraczu nie dostanę, chociażem przecie twórca, bloga piszę, artykuły, te, no! Ale nie dostanę, już sprawdzono, o tutaj: zapytanie i odpowiedź. Ponieważ język prawniczy, nieco skomplikowany, więc pozwolę sobie skrócić:
PYTANIE: Czy, jako twórca serwisu internetowego, często oglądanego, cytowanego, tyle i tyle odsłon, piszę artykuły, interpretacje i w ogóle, no więc czy jako ten twórca dostanę choćby malutki kawałeczek tortu, którym się zajadacie?
ODPOWIEDŹ: Nie.
Tych państwa też szanujemy. Bardzo mocno ich szanujemy w różne bardzo bolesne miejsca.

Ale ogólnie dobrze jest i lepiej będzie. Ba, najlepiej! A nawet jeśli nie lepiej, to na pewno śmieszniej. To też coś, nieprawdaż?

czwartek, 22 lipca 2010

Baba z brzucha, mamie lżej

Nie ma co ukrywać - zmieniło się troszeczkę.
Tak mniej więcej o 3,2 kg i 57 cm. Albo o cały świat. Przecież to właściwie to samo.
Było troszkę niespodzianek, było dużo bólu i poświęcenia, był i radosny finał. I od poniedziałku, od 10:30 pojawiła się na świecie istota, za którą wzięliśmy odpowiedzialność do końca życia. I która do końca życia będzie nas bezwarunkowo kochać, chyba że coś strasznie spierdolimy.



Spora to odpowiedzialność, choć istota jeszcze mała. Na pierwszy rzut oka całkiem podobna do człowieka, nawet udaje nam się (z lekkim oka przymrużeniem) znaleźć pewne podobieństwa do dumnych rodziców, czyli nas, choćby te paluszki takie "moje":


Ale przez większość czasu to jednak Obcy, który kompletnie demoluje nasze życie i poglądy na człowieczeństwo ;-)
Trochę przy tym śmiechu, trochę łez też, trochę zaskoczenia i dużo, dużo miłości. A to uczucie, kiedy trzyma się taką kruszynkę w ramionach... Niekwestionowany "number one" wśród odczuć (przy okazji: orgazm właśnie wypadł poza podium ;-]).

czwartek, 17 czerwca 2010

Niewiersz

Tylko dla Ciebie
Wracam do domu
I jak wierny pies
Kładę się u Twych stóp

Tylko dla Ciebie
Dla nas tylko
Rezerwuję słowa
"Zawsze" i "razem"

Tylko dla Ciebie
Mam przy sobie
Uśmiech słońca
I deszczową łzę

I tylko z Tobą
Szukać szczęścia
Gubić strach
Codziennie chcę

(czerwiec 2010)

piątek, 11 czerwca 2010

Put, put! Kot tam?

Koty nie lubią być głaskane.
Uważają, że głaskanie to:
a) nagroda dla Pana/Pani za to, że dali żarcie,
b) łapówka dla Pana/Pani, żeby dali żarcie.
Jako dowód wystarczy napisać, że mruczenie przy głaskaniu jest przecież przyjemniejsze dla "właściciela", niż dla kota.
Ale nie wygadajcie się żadnemu kotu. To musi być tajemnica. Jeśli koty się dowiedzą, że my wiemy, mogą zacząć używać mniej przyjemnych form perswazji. Zatem: szszszszsza!

Sound of silence

Poczuj wiatr opływający ciało, poczuj go na każdym cm kwadratowym twojej skóry.
Weź do ust kęs potrawy, rozłóż smak na czynniki pierwsze, rozkoszuj się nimi, a potem złóż z powrotem w jedną eksplozję smaku.
Poczuj zapachy, wyobraź sobie ich źródło, piękny kwiat, flakonik perfum
Usiądź na wzgórzu i spokojnie obserwuj okolicę. Powiekami jak migawką prześlij każdy piękny kadr do pamięci najtrwalszej, najżywszej.
Dotknij skóry swojej dziewczyny/chłopaka, najpierw palcem, potem całą dłonią. Gładź jej ciało i rozkoszuj się gładkością, ale i każdą napotkaną nierównością, poznaj jej skórę, zapamiętaj.
Kochajcie się powoli, niespiesznie, a czasem gwałtownie, dziko, wykrzyczcie każdy orgazm, każdy spazm rozkoszy miłosnej, każdą kroplę Waszych soków.

Tego nie da się kupić. Więc jest bezcenne.

poniedziałek, 3 maja 2010

Na końcu języka

Te najpierwsze, najsurowsze są same. Wytrawne. Nuta ciasta przełamana mocnym akcentem jabłka, który szybko zaczyna dominować. Najlepsze... póki nie spróbujemy dodatków.

Na pierwszy ogień - cukier. Niemal wulgarnie, jak przykusa sukienka obnażająca zbyt dużo ciała, atakuje z pasją zmysły. Tym razem jabłko musi ustąpić i uczy się szybko pracy w zaprzęgu z ciastem i cukrem.

Potem - żurawina. Mhm, niezłe, niezłe, ale czegoś tu za dużo, a czegoś za mało - w życiu to słodkość ma być przerywana goryczą, a nie odwrotnie.

Na koniec - ponętny duecik, cukier z żurawiną. Niczym tancerz wprawny balansuje na krawędzi języka, mami i oszukuje, to kwaśny, to słodki, do lekko gorzki, by zawirować i połączyć wszystkie smaki w jedną tęczę...

Ja jednak wracam do cukru... Na dziś wieczór, życie jest słodkie, mili Państwo!

(idę do stołu. na placki!)

niedziela, 2 maja 2010

Suka!

Grzesiu ma nową sukę. Zdanie to jest prawdziwe w stosunku do całego zbioru Grzesiów w moim najbliższym otoczeniu, czyli jest prawdziwe absolutnie. Nowa suka Grzesia wabi się Matylda oraz Kara, jest husky'im oraz terieropodobnym kundlem, mieszka w Aleksandrowie i Ostrowie i wygląda, jak na zdjęciach, które niedługo się tu pokażą.

Zresztą a propos psów, to wczoraj się ciekawa dyskusja wywiązała pomiędzy:
G: dam mu Culineo
Ja: (usłyszałem "Curineo" w ogóle) co to jest curineo?
G: parówka
Ja:...
Ja:...
Ja:...
Ja: Po jakiemu???
Cały czas mnie to bawi :-)

Ale ogólnie dobrze nie jest. K. wygląda, jakby ktoś ją nadmuchał bezinteresowną złością do świata i tak się zachowuje. Pierwsze dwie godziny wczorajszej wizyty przebiegały w atmosferze takiej niezręcznej ciszy zapadającej, którą przerywało tylko brzęczenie co większych much. Jednym słowem pierdolona sielanka.
Nawet bym sobie pomyślał, że taka karma, że ja dobry człowiek, to mam dobrze, ale G. też człek dobry, lepszy nawet pewnie, a ma, jak ma, że najgorszemu wrogowi nie życzę.

Za to pogoda cudna. Miało być 13 i deszcz, jest ciepło i słoneczko, tylko komarów nad rzeką w jedno słowo na "ch". Nie ma bunkrów, ale i tak jest zajebiście :-)

A, no i te zdjęcia obiecane. Najpierw Matylda (to są 2 zdjęcia, jakby co ;-]):

Teraz Kara:

Zdjęcia komórką robione, więc te nocne mogą być "nieco" mało czytelne ;-)


A poza tym wszyscy zdrowi. Życzę wesołych świąt i do następnej audycji!

piątek, 19 lutego 2010

In utero

Budzi mnie telefon. Kurwa! Co za chuj dzwoni o takiej porze?!? Patrzę na zegarek, jest 10:15. Kurwa, chuj! Nawet nie można opierdolić, że za wcześnie.
To Piotrek. Coś tam mętnie klaruje, że zadzwonił tak, jak prosiłem i że wszystko załatwione. Nie mam pojęcia co niby miałoby być załatwione i o co prosiłem. Piotrek tłumaczy, że dzwoniłem wczoraj w nocy i prosiłem, żeby zadzwonił... nic kurwa nie rozumiem, łeb mnie napierdala i chcę tylko, żeby jak najszybciej skończył gadać. Dziękuję mu, on przeprasza, że mnie obudził, wreszcie się rozłącza.

Smród. Przyzwyczaiłem się już do zwykłego smrodu przetrawionego alkoholu, ale dziś w pokoju jebie czymś więcej, niż tylko zgniłą cebulą. Przewracam się na bok, w głowie rozlegają się ostrzegawcze tam-tamy. BUM, BUM, BUM i ciemno przed oczami. Leżę tak chwilę, a może godzinę, w końcu bębny ucichają, zostaje tylko tępy, ogłupiający ból czaszki. Próbuję zlokalizować źródło smrodu, szybko dostrzegam malowniczą, wielokolorową kałużę obok łóżka. Na jej widok żołądek skacze poczwórnego tulupa z przytupem, ciało dostaje potężnego kopa i już po chwili straszę kibel, a pierdolone bambusy w głowie znów wygrywają wojskowe marsze na tam-tamach. BUM, BUM, BUM!

O co chodziło temu Piotrkowi? Że niby dzwoniłem i o coś prosiłem? Nic nie pamiętam, choć z drugiej strony to nic dziwnego. W końcu po to piję, żeby nie pamiętać. I muszę przyznać, że doszedłem w tym do niezłej wprawy... Szkoda tylko, że nie urządzają Mistrzostw Świata w Zapominaniu po Alkoholu, złoty medal gwarantowany.
Chce mi się pić. Nie, to zdanie zupełnie nie oddaje klimatu jebanej pustyni Kalahari w moich ustach, przełyku, żołądku. Schodzę na dół powoli, trzymając się poręczy. Tam-tamy ustąpiły miejsca wielkiej karuzeli, kręcącej się coraz szybciej z każdym pokonanym przeze mnie schodkiem. Docieram wreszcie do butelki wody, którą jakaś litościwa dusza (może nawet ja sam) pozostawiła na stole. Piję łapczywie, zbyt łapczywie, zbyt gwałtownie i teraz na karuzeli siedzi banda bambusów napierdalających w te cholerne tam-tamy. BUM, BUM, BUM i dookoła, i BUM, BUM, BUM!
Wypiłem już pół butelki, a wody na pustyni jak nie było, tak nie ma. Za to żołądek znów się buntuje, znów biegiem do kibla, znów straszenie. Tym razem poszło lekko, sama ciecz. Bezmyślnie wpatruję się we wzory, jakie tworzy żółć pływająca na powierzchni wody. Dociera do mnie ten obrzydliwy, kwaśny zapach, spuszczam wodę, ale już za późno i rzygam znowu i, znowu, i znowu. Nie mam już czym, ale rzygam dalej, tam-tamy napieprzają, żołądek skacze, świat wiruje. Zdycham.

Na czworakach docieram do kuchni. Gdzieś tu powinny być tabletki przeciwbólowe. Kurwa, muszę zapamiętać, żeby zostawiać je niżej, bo podniesienie się z klęczek trwa pół godziny i powoduje kolejny atak murzynów-morderców z tam-tamami. Na dodatek przypałętał się kot i miauczy, że głodny. Jakby mnie kurwa to choć trochę obchodziło! Dałbym mu kopa, ale nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie, jak miałbym to zrobić.

Ja pierdolę! Znowu chce mi się rzygać! Tym razem nie zdążę do kibla, zlew też dobry, chuj, później się posprząta. Albo przyjdzie pani Ewa i ona to zrobi, przyzwyczajona. Szkoda tylko, że tabletka poszła się jebać, pewnie zanim dotarła do żołądka...
Wracam do salonu, padam na fotel. Jest troszkę lepiej, bambusy gdzieś się pochowały, karuzela zatrzymała, a i żołądek jakby spokojniejszy. I oczywiście w tym momencie sąsiadka zaczyna klepać kotlety, kurwa w dupę jebana! JEB, JEB, JEB, napierdala z całej siły chyba, złośliwa pizda! A co jakiś czas cisza, już zaczynam mieć nadzieję, że to koniec, a ona znów JEB, JEB, JEB! Chyba kurwa na miesiąc zapasy dla pułku wojska robi, ja pierdolę!

Znowu dzwoni telefon, kurwa mać, wściekli się ci ludzie, czy co?!? Wyciszam i próbuję wrócić do stanu względnego spokoju. Butelka z wodą została oczywiście w kuchni, nie ma chuja, nie dojdę tam teraz. Rozglądam się za jakimkolwiek napojem w zasięgu ręki... JEST! Nalewka... na samą myśl robi mi się niedobrze, ale postanawiam spróbować. W końcu wiele gorzej już nie będzie. Odkręcam, piję z gwinta, bo żadnego szkła w pobliżu nie stwierdzono. Sekund pięć i czuję znajomy smak żółci w przełyku i ustach, ale pierdolę, nie podam się. Przełykam, spinam mięśnie i co tam człowiek może spiąć, walczę. Puszczam mokrego pierda, trudno, nie pierwszy raz gacie się zabrązowią, później się tym zajmę, teraz liczy się tylko zatrzymanie zbawiennego płynu w środku. Jeszcze parę chwil i już wiem, że się udało. Na próbę łykam kolejną porcję - jest dobrze. Po ciele rozchodzi się fala ciepła i spokoju. Chyba mógłbym nawet beknąć, ale jeszcze nie będę próbował. Kolejny łyk i kolejny. Chce się żyć.
Puszczam mimo uszu kolejny dzwonek. O nie, teraz się relaksuję po ciężkiej nocy i nie wolno mi przeszkadzać. Szkoda tylko, że butelka tak szybko się kończy, ale już czuję, jak wracają mi siły, chęć do życia i do udania się po kolejną flaszkę. Znów pojawił się kot. Wstaję i życzliwym kopniakiem posyłam go na dwór, niech też ma coś z życia. Sięgam po papierosa. Kurwa, jeszcze godzinkę temu zrzygałbym się na samą myśl, a teraz proszę, palę sobie, dobrze mi, zaraz zajaram następnego. A mówią, że alkohol szkodzi, bzdura, zresztą co tam chujki wiedzą.

Dzwonię do Piotrka. Na początku jakby trochę zaniepokojony, teraz wyraźnie zły. No piję i co z tego? Stać mnie na to, to piję i chuj ci do tego. Zresztą dostanie parę tysiaków, to zaraz mu złość przejdzie i będzie grał grzecznego synka. I o to wszystkim wam chodzi, a ja mogę kasą zatkać wam gębę i sobie spokojnie pić do usranej śmierci. W końcu co mam lepszego do roboty?

piątek, 29 stycznia 2010

Przemyślenia tatusia in spe, odcinek II

Byliśmy u pani dochtór. We wtorek. Piszę dopiero teraz, bo zapewne wczoraj czy przedwczoraj znalazłyby się tutaj tylko ochy i achy zachwytu bez ładu, składu i składni.
No bo (wiem, nie zaczyna się zdania od...) jest piękne! Och! Dowód poniżej. Ach!
Ma rączki, nóżki, główkę, móżdżek, brzuszek i serduszko, które pięknie bije 144 razy na minutę. Tylko ptaśka nie ma. Chyba, bo nie da się na razie stwierdzić na pewno, a może być i tak, że przy porodzie będzie siur-pryza.
W każdym razie wszystko idzie postępowo. Każda część ciała, którą można było zmierzyć, została zmierzona, zważona i porównana z wzorcem, od którego oczywiście okazała się większa, lepsza i w ogóle fajniejsza. Drżyj świecie, albowiem nadchodzi supermen. Albo supermenka raczej, co (nie da się ukryć) mocno mnie cieszy :-)
Rusza to-to kończynami tak zawzięcie, że aż miło popatrzeć. Trochę wyglądało to jak prowadzenie samochodu, a trochę jak jazda na rowerze - czyli będzie następca Hołowczyca lub Włoszczowskiej, a już na pewno genialne dziecko - po rodzicach, skromnie to ujmując.
Acha, dowód miał być, oto on:

Prawda, że podobne do tatusia???

A tak przy okazji, to można już obejrzeć zdjęcia ze ślubu, stworzone dzięki uprzejmości i talentowi Adama Wesołowskiego, znanego także jako Chet. Wystarczy wejść na stronę www.slubnie.com, kliknąć w "Album", a następnie w odpowiednie pola wpisać login koziara i hasło matrach1. Na zachętę jedno ze zdjęć:


Dobranoc Państwu. Latanie nadal nie jest problemem.

wtorek, 26 stycznia 2010

Wanna

Lubię czytać. Książki głównie. Nie przepadam za czytaniem z ekranu, chociaż przed komputerem mogę spędzać wiele godzin. Ale nie czytać, o nie.
Czytanie jest różne. Jest pospieszne czytanie, kiedy się na coś czeka i zaraz mogą wezwać, jest czytanie na sen, kiedy rano trzeba wrócić do kilku ostatnich stron już zaspanych, jest czytanie we dwoje, na głos jedną lub po cichu dwie książki...
Ja najbardziej lubię czytać w wannie. Do ogromnej listy zalet mojej ukochanej żony Małgosi należy dodać również tę, że wannę posiada. Taką nie za dużą, nie za małą wieżowcową wannę, w sam raz do czytania.
Lubię czytać w wannie. Lubię, kiedy zanurzam się bez reszty w opowieść i w gorącą wodę, która otacza moje ciało, a wokół pływają litery, słowa, zdania. Ciche brzęczenie wentylatora słychać tylko, jeśli się na nim skupić, ale to przecież nie przy książce, nie, kiedy czytam. Świat realny ulatuje wraz z parą, tylko gdzieś na obrzeżach świadomości unosi się jak piana na wodzie. I czytam. Chłonę, nasiąkam akcją, opisami, bohaterami. Trudno jest przestać czasem, trudno wyjść z mojego małego sanktuarium, choć przecież do wielkiego szczęścia to powrót.
Lubię czytać w wannie. Poczytałem dziś i mam w sobie troszeczkę więcej szczęścia, więc pomyślałem, że się nim z Wami podzielę. W końcu może nie macie wanny?

środa, 20 stycznia 2010

Tort weselny

- Fajną historię dzisiaj słyszałem...
- Momenty były?
- Maaaaaasz. A najlepiej jak jeden taki pseudoerudyta obraził się, że mu w klubie zapłacić kazali za wniesioną i pitą po kryjomu flaszkę. Obraził się, że hej! Aż klub na blogu obsmarował, że obskurna speluna, poroniona miejscówka i brzydcy ludzie. A sam wygląda jak skrzyżowanie księżniczki Fiony z Kermitem bez makijażu...
- Ha ha ha, ale kino!

Ogólnie wesoło jest. Zima za oknem śniegiem straszy pogodynki, a one dalej ten strach do tereferewidzów, widno żeby w nich nie został. A to że mrozy siarczyste do -15 (w styczniu, niebywałe!), a to że śnieg głęboki (w styczniu, nie może być!), a to że wiatry, lód i w ogóle zjawiska niespotykane o tej porze roku pod żadną szerokością i długością i głębokością też. Aż strach pomyśleć, co to będzie, jak się w lipcu upał 25 stopni zrobi...

W Łodzi też śmisznie. Kropka odwołali, kto go teraz przygarnie? A El Presidente stwierdził, że to sukces Kropka jest, to odwołanie, bo większość na referendum nie poszła, a przecież skoro nie poszła, to chciała zagłosować przeciw odwołaniu, logiczne i jedynie słuszne. Ja nie wiem, gdzie Kaczy Dziób made in Poland brał lekcje logiki, ale chętnie kupię trochę stuffu od jego nauczyciela.

Tydzień poprzedni też do smutnych nie należał. Najpierw trochę pozapieprzaliśmy, bo trza było restaurację na obiad weselny przygotować. Rodzice pozapieprzali razem z nami, więc kolejny raz się udało. Już podczas ślubnej ceremonii Żona ma przeukochana postanowiła rozładować trochę podniosłą atmosferę, parskając śmiechem po słowach o konieczności pożycia małżeńskiego mówiących (a owa konieczność wygląda tak:)

Grzeczny obiad weselny przerodził się w całkiem huczną imprezę, ze spaniem na krzesłach, małą awanturką oraz majtkami na głowach włącznie. Krótko pisząc: dobrze było :-)
Koty po tem wszystkiem stęsknione wielce, Foch oderwać się od małżonki mej nie może i chętnie ląduje już to w ramionach, już to na nich, już to w szponach Małgosi, co wygląda mniej więcej tak:


Zapieprzony tydzień skutkuje wieloma niespodziankami, choćby brakiem czystych skarpetek do pary - Pawliccy mieli niezły ubaw. My zresztą też, bo wcześniej wyprali kota, który, obrażony na cały świat, próbował przez pół wieczoru usiąść tak, żeby nie siadać i broń borze[*] nie narazić się na zetknięcie ze swoim mokrym futrem. Patrzył przy tym z wyrzutem na całą rasę ludzką (a przynajmniej jej przedstawicieli znajdujących się w polu widzenia), że taką krzywdę mu człowiek wyrządził, że człowiek kotu wilkiem i los taki mu zgotował, a jeszcze potem żarty sobie stroi.

[*] dębowy na ten przykład

Co tu dużo mówić, wesoło było. I dalej będzie, bo za tydzień wizyta u pani dochtór od dziecioka i może nawet uda się ustalić, czy jest ptaszek, czy też go nie ma. No chyba, że się dzieciok na nas wypnie... No i pierwszy raz będę obecny przy badaniu i na żywo sobie fasolkę pooglądam. Już jako mąż mojej żony, ha!

I tak sobie myślę, że wcześniej tylko [mode=pompatycznie] wisienkę z tortu życia zjadałem [/mode]. A teraz cały tort tymi ręcami wpieprzam i nie boję się, że czasem słono, a czasem i gorzko będzie. Bo jak bez tego słodycz docenić, hę?

środa, 6 stycznia 2010

Tłumaczenia frywolne: Careless whisper

Careless whisper, czyli piosenka geja-maminsynka

Czuję się tak niepewnie
Gdy do tańca Cię prowadzę po drewnie
Muzyka umiera, niech to jasna cholera!
Wystarczy już siedzenia
Bo powiesz mi "do widzenia"!

Już nigdy nie zatańczę, mój drogi
Bo cholernie bolą mnie nogi
Choć łatwo jest kogoś wykukać
Czuję, że Cię nie oszukam

Chyba powinienem wiedzieć
Że trza było na dupie siedzieć
Straciłem ostatnią szansę
Chybione moje awanse...

Chlapnąłem słówko za dużo
I nie naprawię tego jedną różą
I serce i łeb mówią "straszny z ciebie kiep"
Prawda w oczy kole
Nikt nie mówił, że nie bedzie boleć...

Już nigdy nie zatańczę, mój drogi
Bo cholernie bolą mnie nogi
Choć łatwo jest kogoś wykukać
Czuję, że Cię nie oszukam

Chyba powinienem wiedzieć
Że trza było na dupie siedzieć
Straciłem ostatnią szansę
Chybione moje awanse...

Dziś muzyka ciut przygłośna
Dokoła ciżba nieznośna
Może tak nawet lepiej
Niż gdybyś rzucił mnie w sklepie

Mogło być nam fajnie razem
Lecz byłem u nogi Ci głazem
Ty już ze mną nie zatańczysz
I kto mnie teraz poniańczy?!?

Już nigdy nie zatańczę, mój drogi
Bo cholernie bolą mnie nogi
Choć łatwo jest kogoś wykukać
Czuję, że Cię nie oszukam

Chyba powinienem wiedzieć
Że trza było na dupie siedzieć
Straciłem ostatnią szansę
Chybione moje awanse...



I, jak zwykle, oryginał:

I feel so unsure
as I take your hand and lead you to the dance floor
as the music dies, something in your eyes
calls to mind the silver screen
and all its sad good-byes

I'm never gonna dance again
guilty feet have got no rhythm
though it's easy to pretend
I know you're not a fool

Should've known better than to cheat a friend
and waste the chance that I've been given
so I'm never gonna dance again
the way I danced with you

Time can never mend
the careless whispers of a good friend
to the heart and mind
ignorance is kind
there's no comfort in the truth
pain is all you'll find

I'm never gonna dance again
guilty feet have got no rhythm
though it's easy to pretend
I know you're not a fool

Should've known better than to cheat a friend
and waste this chance that I've been given
so I'm never gonna dance again
the way I danced with you

Tonight the music seems so loud
I wish that we could lose this crowd
Maybe it's better this way
We'd hurt each other with the things we'd want to say

We could have been so good together
We could have lived this dance forever
But noone's gonna dance with me
Please stay

And I'm never gonna dance again
guilty feet have got no rhythm
though it's easy to pretend
I know you're not a fool

Should've known better than to cheat a friend
and waste the chance that I've been given
so I'm never gonna dance again
the way I danced with you