niedziela, 1 sierpnia 2010

Spacer

Poszliśmy dziś z Elżbietą Anną na spacer. Nasz pierwszy, taki niedługi, niedaleki, wspaniały spacer. Pogoda akuratna, ani za ciepło, ani za zimno, ani nie pada, ani słońca za dużo. I Eli też, nie tylko ani.
Już pod naszym "blokiem" wypinaliśmy piersi i nie tylko, dumni jak paw i pawica ze swojej latorośli (no wiem, stylistycznie to zdanie leży i kwiczy):


A potem wąską ścieżką wzdłuż torów, nóżka za nóżką, kółko za kółkiem, powolutku odmierzaliśmy pierwsze nasze kroki z wózkiem:


by za jakiś czas zatrzymać się na małe co nieco:


chwileczkę sobie podumać nad marnością tego świata:


oraz porobić to, co Michały lubią nnnnno... może nie najbardziej, ale bardzo, czyli pofotografować:




a następnie, w pełni zadowolenia, wrócić do domciu :-)

W domach z betonu

Godzina 7. Minut 30. Niedziela. Ela, nakarmiona i odgazowana, zasnęła wreszcie snem istoty niewinnej. (Łup-łup-łup-łup-łup-łup-łup). Idę do kuchni. Łykam leki, żeby się jako-tako komponować ze społeczeństwem, popijam zimną zieloną Nestea (od jakiegoś czasu niesamowicie mi wchodzi), robię sobie coś w rodzaju śniadania. (Łup-łup-łup-łup-łup-łup-łup). Coś w rodzaju, bo średnio przytomny jestem, więc tylko gotowa sałatka i parówka - mniam.
Łup-łup-łup-łup-łup-łup-łup. Nie, to nie omamy ani reminiscencje któregoś z poprzednich wpisów. To naprawdę ktoś po sąsiedzku tłucze kotlety na obiad. Już od 35 minut. Musi ma dużą rodzinę. Albo tłucze na zapas. W niedzielę. O 7 rano. W wieżowcu. Oczywiście szanujemy chujka (albo pewnie raczej pizdkę).

Z innej beczki - przeczytałem niedawno, że rząd chce VAT podnieść. No ale przecież tylko o 1%, o jeden malutki procencik, czym jest ten jeden procent wobec wieczności czy nawet niedoborów kasy w kieszeniach polityków budżecie??? A zatem nasz kochany, demokratycznie wybrany, proeuropejski i progospodarczy rząd będzie uzdrawiał naszą kulejącą gospodarkę poprzez podnoszenie podatków, a nasz kochany, demokratycznie wybrany, proeuropejski i progospodarczy prezydent w razie czego im to klepnie. Tych państwa też szanujemy.

Poza tym przeczytałem, że siakaś tam nikomu do niczego niepotrzebna organizacja o akronimie KOPIPOL (chyba bez "KO" byłoby fajniej), a więc owa instytucja stojąca ponoć na straży tzw. praw autorskich postuluje zmuszenie (na drodze rozporządzenia) producentów aparatów fotograficznych do płacenia haraczu za potencjalną reprodukcję dzieł wiekopomnych i zapomnianych też przez tychże aparatów użytkowników tak, jak już to zrobili z np. producentami kserokopiarek. Bo przecież taki aparat fotograficzny, jak sama nazwa wskazuje, służy do kserowania książek. Taki Canon podobno już przymierza się do wprowadzenia tej funkcji w swojej nowej lustrzance profesjonalnej 1D Photocopy (sic!) Mark MCMLXX - wystarczy położyć książkę przed obiektywem, nacisnąć przycisk i sruuuuuuuuu! - kopia wykonana. Na razie co prawda nie rozwiązano problemu przewracania kartek, dlatego firma dołącza do każdego egzemplarza specjalnie tresowaną małpkę i zapas karmy na okres gwarancji.
Tak się zastanawiam, po jaki zwis męski ozdobny ja się tak przy tym legalu upieram? Przecież skoro ustawodawca (czy ktokolwiek inny) zakłada, że ja kradł będę, to chyba nawet powinienem, prawda? A kasy z tego haraczu nie dostanę, chociażem przecie twórca, bloga piszę, artykuły, te, no! Ale nie dostanę, już sprawdzono, o tutaj: zapytanie i odpowiedź. Ponieważ język prawniczy, nieco skomplikowany, więc pozwolę sobie skrócić:
PYTANIE: Czy, jako twórca serwisu internetowego, często oglądanego, cytowanego, tyle i tyle odsłon, piszę artykuły, interpretacje i w ogóle, no więc czy jako ten twórca dostanę choćby malutki kawałeczek tortu, którym się zajadacie?
ODPOWIEDŹ: Nie.
Tych państwa też szanujemy. Bardzo mocno ich szanujemy w różne bardzo bolesne miejsca.

Ale ogólnie dobrze jest i lepiej będzie. Ba, najlepiej! A nawet jeśli nie lepiej, to na pewno śmieszniej. To też coś, nieprawdaż?